Najgorsze są mamuśki
Trudno ich nie zauważyć, od pierwszej chwili cała publiczna przestrzeń jest ich. Najważniejsze, najgłośniejsze, najszybsze. Mamuśki (czasem tatusiowie), wszyscy je znają ale większość omija z daleka – na szczęście przestrzeń turniejowa to umożliwia
Na turniej wchodzą jak celebryci. Głowy zadarte pod sam sufit, łaskawie i głośno witają się ze wszystkimi (jak ktoś ich nie zna to zaraz pozna czy tego chce czy nie). Ci, który już mieli z nimi do czynienia momentalnie zmieniają kierunek lub udają strasznie zajętych i zainteresowanych pyłkami na butach, byle tylko uniknąć obłudnych przywitań. Niektórzy łapią się na lep fałszywego zainteresowania, pozwalają się obejmować zaskoczeni wylewnością obcych osób, dowiadują się nagle, że są przyjaciółmi mamusiek i to nawet gdy ich dzieci rywalizują w jednej kategorii. Bo przecież przyjaźń jest ważna a najważniejsze jest przyjaźnić się z konkurencją.
Potem biegają jak szalone, organizują przestrzeń w szatni nie uwzględniając potrzeb innych uczestników, przez cały czas kontrolując co robi dziecko, czy czegoś nie potrzebuje, czy jest na miejscu, czy partner też, czy wie, kiedy wyjść a kiedy zejść. Nie daj boże dziecko lekko zbladnie albo ręką przetrze czoło i już jedna z nich leci z wrzaskiem przez całą halę kupić biednemu coś słodkiego, aby podnieść poziom cukru. Zawracają głowę fryzjerkom, nawet jeśli żadne z ich dzieci nie korzysta z ich usług, sprawdzają ceny i grafiki a przede wszystkim, kto u kogo się czesze. Bo przecież ich dzieci muszą mieć kogoś wyjątkowego. Oczywiście każde stoisko sprzedażowe musi być dokładnie obejrzane, skomentowane, zapisane w sekretnym kajecie – kto jakie buty kupuje, komu korek właśnie był wymieniany i kto potrzebował zapasu agrafek. Bo wiedza to potęga strategii.
Dyrygują trenerami, pilnują aby ich uwaga była skierowana tylko i wyłącznie na ich dzieci. Nawet gdy trener ma więcej na głowie to musi się trzymać zasad – w końcu za to mu płacą mamuśki. A gdy niektórzy z nich zaczynają się buntować lub rozpraszać rozwijają całą akcję przywoływania do porządku, łącznie z telefonami do klubu. Aby przeżyć jakoś delikwent zaczyna stosować sztuczki rodem z piaskownicy typu: „mam pilny telefon”, „mam sraczkę” – a to akurat niebezpieczne, bo taka mamuśka gotowa ratować trenera nawet w ubikacji. A jeśli dziecko pała do trenera większą niż normalna sympatia to pilnują rozwoju relacji, manipulując zażarcie jedną i drugą stroną. Tak aby osiągnąć zamierzony cel. Bez względu na konsekwencje i niestosowność takich relacji. Bo celem zawsze jest zwycięstwo!
Kibicują hałaśliwie – czasem to bywa żenujące. Bywają turnieje z publicznością umiarkowaną, ktoś coś tam krzyknie, ktoś zaklaszcze ale na ogół słychać muzykę. Ale nie, gdy są mamuśki. Ich wrzaski obudzą nawet umarłego. Niektórzy widzowie aż się wzdrygają, gdy nagle za swoimi plecami słyszą „dawaj Martusia, Olusia, Lenusia, dawaj Walduś, Piotruś, Michaś”!!!!! Ten krzyk niesie się po całej hali, szatniarki wybiegają przerażone, że pożar a ratownicy medyczni łapią za torby gotowi reanimować, gdy ktoś zawału dostanie. I kibicują nie tylko swoim, czasem, gdy potrzebują informacji to kibicują też tym, od których tą informację można wydrzeć – przecież pochlebstwo działa najlepiej.
Podczas prezentacji nagrywają. Jak leci wszystko i wszystkich. Z każdej strony komentując wszystko i wszystkich. Ochom i achom nie ma końca, jak Martusia ładnie nóżkę postawiła a Michaś w końcu męsko zatańczył. Pochwały tylko w stosunku do swoich dzieci a reszta konkurencji zmieszana z błotem, ale bacznie obserwowana. Bo trzeba być lepszym, bo konkurencja robi taką figurę, bo tamci umieją takie kroki, bo sukienka tamtej jest bardziej widoczna, bo ten ma dłuższe ręce itd. I od razu trzeba wnioski zanotować i przekazać trenerom. Najlepiej z zaleceniem realizacji na wczoraj.
Wszyscy są przekonani że właśnie ich dzieci powinny wygrać. I to zająć same pierwsze miejsca. Te pozostałe na podium są niesatysfakcjonujące. Przecież to gwiazdy pierwszego formatu! Niestety nie zawsze dostrzegają to sędziowie. Owszem dzieci zarżnięte treningami ogonów nie zamiatają ale nawet trener bez sraczki i mamuśki kibicujące nie zawsze sprawią, że jest to pierwsze miejsce. I wtedy jest foch – duży foch. Na trenera, na sędziów, na widzów, na organizatorów, na przeszkody w drodze na turniej, na całą rzeczywistość. Wpis na FB raczej dyplomatyczny, jeśli w ogóle. Trener wspomniany, ale już bez podziękowań. A nie daj boże nie pojechał na turniej to już całkiem na wspomnienie w wpisie nie zasłużył.
Bo po wszystkim musi być wpis na mediach społecznościowych. Odpowiedni, dostosowany do sytuacji. Gdy jest zwycięstwo to wyciskacz łez – podziękowania płyną w kierunku nawet tych, co nie pamiętają jak dzieci wyglądają, każde zwycięstwo jest okupione jakąś tragedią lub ogromną przeszkodą. I mimo, że to „tylko” pierwsze na trzy pary to jednak było tak ciężko bo – i tu płynie opowieść. Nie koniecznie zgodna z prawdą ale za to wzbudzająca emocje. Gdy zwycięstw nie ma to i wpisy są bardziej stonowane. Nieco mniej albo w ogóle podziękowań (bo niby za co), mniej szczegółów i opisów (bo nie ma co). Ot parę zdjęć i enigmatyczny opis.
Te mamuśki są najgorsze. Są alfą i omegą – wiedzą wszystko i o wszystkich, obłudnie uśmiechnięte zagarniają kolejnych naiwnych do swojego teamu a gdy delikwent już nie potrzebny ląduje poza kółkiem wtajemniczonych, ze zdziwieniem dowiaduje się, że jest wrogiem numer jeden. Wszystkich i wszystko obserwują na bieżąco aktualizując strategię. Strategię nastawioną na zwycięstwo absolutne. Tylko czyje to zwycięstwo? Ich dzieci? Kim one są w tym szaleństwie?
Kto zna takie mamuśki ręka w górę!